sobota, 28 lutego 2015

Trzeba być

Pan Jan siedział przy ognisku i smażył jajecznicę.
- Dzień Dobry, jak to miło panią widzieć.
- Dzień Dobry, tak zimno. Zaraz przyniosę panu herbaty.
- Nie trzeba, nie trzeba... tyle zachodu. Tak, wie pani, siedzę tu i myślę. Być czy mieć?
- Trochę mieć i być - odpowiedziałam lekko speszona.
- Ach, ma pani rację. Być, trzeba być. Oooo... proszę spojrzeć, rumianki jeszcze kwitną - rozpromienił się.


Józefów k. Otwocka, fot. Kinga Kłosińska

czwartek, 26 lutego 2015

Mantra

Obudziłam się zmarznięta. W piecu dawno wygasło. Zmięta i skurczona naciągnęłam kaptur bluzy na głowę i spod zaszronionej płachty wyciągnęłam drewno. Sąsiad z daleka krzyczy „Dzień Dobry, Dzień Dobry”. Jaki dobry? Klęczę przed piecykiem od pół godziny. Dziś ogień nie jest dla mnie łaskawy. Powoli, patyk po patyku, gazeta, dmucham, gaśnie, patyk, od nowa. Zapłonął. Dziękuję. Zgasł. Trzaskam drzwiczkami, dolne, górne, dolne, zamknąć , otworzyć, dym, ogień, dym, dym, kaszlę, zgasło.. Patyki, gazeta, otworzyć, podmuchać. Patyki. Płonie! Mantra ognia, lekcja cierpliwości. Składam ręce do serca z wdzięczności. Wciąż zimno. Woda na kawę będzie za pól godziny. Czajniczek zabrzęczy pokrywką na piecu. Jeszcze nie teraz. Powitania słońca - żeby było cieplej. Wszystko we mnie trzeszczy z zimna i niechęci. Zawijam się w koce, siadam i próbuję odpłynąć. Oddech za oddechem, umysł staje dęba . Jeszcze raz, jeszcze raz. Nie myśleć, nie myśleć, zimno. Cholera, kiedy się rozgrzeje? Odpływam. Pokrywka brzęczy, w domeńku ciepełko jak mówią tu wszyscy. Lekcja cierpliwości. Nie ma, że szybciej. tyle ile trzeba, Dzień dobry życie!

 
fot. Kinga Kłosińska, Marcin Kiełbiewski

środa, 25 lutego 2015

Obcy na plaży

Z natury jestem szczera i dobrze mi z tym. Więc będzie bardzo szczerze. Jestem, ha – byłam, tym rabinem co to losu nie wykupił na loterii i użala się nad sobą. Użala - mało powiedziane.  Szarpie szaty, nie sypia po nocach, łka w psa i tonie w beznadziei. Tak było. Strach przed porażką paraliżuje. Wieczne poczucie niespełniania oczekiwań podgryza skrzydła. Wiszą teraz na jednym piórze ale wciąż są. Nawet nie wiem czyje to oczekiwania, cudze czy moje. Siedziałam tak z tym przez ostatnie pięć lat i przegryzałam się przez beton. Prawda jest fajna ale boli. Mnie bolała jak diabli. Rozpoznanie własnych szaleństw, dotarcie do duszy, dekonstrukcja czy jak to inaczej nazwać dało mi popalić. Ale za to jestem teraz szczupła. No dobra – wychudzona i z podkrążonymi oczami.
Kiedy pisałam, zadzwonił telefon. Przyjaciółka, bliska sercu. Kłopoty z mężem, kłopoty w pracy, polityka, świat. Słuchałam, słuchałam… potem coraz mniej uważnie, spoglądałam w ekran komputera, zagapiłam się na obrazek z księżycem. Powoli odpływałam. I poczułam, że jeśli przejdziesz, przepłyniesz cały ten syf tak mocno, głęboko, patrząc uważnie i wyjdziesz potem, to czujesz, jakbyś właśnie przepłynął ocean. Jesteś czysty i błyszczący. Co prawda z majtek ciągną się jeszcze wodorosty i cały jesteś w soli ale wiesz, że to wyschnie. A na starą plażę nie ma powrotu. No chyba, że uprzesz się i jeszcze rozdepczesz po drodze kilku Aniołów. Jesteś tam obcy. To wiesz tylko ty ale z czasem niektórzy ludzie, ci których dobrze znasz, odsuną się od ciebie. Może wrócą znowu, może nie. Jak do kogoś zupełnie nowego.
Nie będzie więcej o depresjach i załamaniach na blogu.  Ale blog będzie. Nie robiłam dotąd mnóstwa rzeczy, bo nie wierzyłam, że to może komuś się spodobać. A może nie robiłam zbyt wiele, bo wygodniej być fałszywie skromnym i leniwym. Ach… i być ofiarą złego losu. Aż zaczęło robić się samo. I się robi. Powoli, bo dopiero uczy się siebie i swoich talentów. Powoli, bo lęki wciąż łapią za sweter, a wodorosty ciągną się jeszcze trochę po piasku.


technika własna na papierze A4

wtorek, 24 lutego 2015

Pszczoły - wiosną spełnią się marzenia

Długi spacer z Łotrami – psami sąsiadów. Wietrzę z głowy wizytę w Warszawie. Zapomniałam, że tak szaro, tyle ludzi bez uśmiechów . ” Dobry, Dobry! Spaceruje pani sobie? Pięknie dziś, nieprawda?” Przystajemy w roju delikatnie oganiając się od pszczół. Pan pszczelarz patrzy na mnie niebieskimi oczami. Całą duszę w tych oczach widać. Wygląda jak wielki dzieciak w swojej błękitnej czapce. Pszczoły, miody, psy, ogniska. „A ja tak tęsknię za tym miejscem. Bo ja w Londynie pracuję. A tak tęsknię. I za pszczołami tęsknię, bo je kocham. Nie wiem skąd to mam, bo w rodzinie pszczół nikt nie miał”. Pszczoły siedzą mu na rękach. Kochać pszczoły, pięknie mówić, znać sąsiadów. Ja nie tęsknię, bo znalazłam. Pszczelarz wraca do Londynu. Pszczoły tutaj poczekają, wiosną będzie wszystko znowu. Wiosną spełnią się marzenia. Pszczelarz wróci tu na stałe. Pachnie woskiem. Piękni ludzie. 

Jóżefów k. Otwocka, fot. Kinga Kłosińska
 

poniedziałek, 23 lutego 2015

Głóg na zdrowie

Żadna ze mnie zielarka. Odróżniam może chabry od cykorii podróżnika i piję rumianek ale staram się jak mogę. Siedzę czasem na wsi więc uczę się ganiając po łąkach i czytając mądre książki ile się da. A skoro i tak robię notatki, pomyślałam, że będę je robić tutaj. Po pierwsze ich nie zgubię, po drugie może się komuś przydadzą. A jeśli macie jakieś ciekawe przepisy, linki czy inne wiadomości – dzielcie się proszę. Będę pisać tylko o tym, co można w okolicy zebrać.
GŁÓG
Jest kilka gatunków w Polsce, podstawowe to jedno- i dwuszyjkowy. Wszystkie są uważane za lecznicze. Ten pierwszy ma jedną pestkę, jest wyższy, mniej ciernisty, a jego liście są bardziej rozczapierzone często z białym nalotem od spodu. Owoce zawierają kwasy organiczne, garbniki, pektyny, flawonoidy, prowitaminę A, witaminy z grupy B, witaminę C i P oraz żelazo, mangan i kobalt i jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Głóg ma działanie uspokajające, przeciwskurczowe, moczopędne, regulujące ciśnienie krwi oraz wzmacniające mięsień sercowy. Kwiaty bardziej niż owoce.
A fajne też jest, ze z odwaru liści, gałązek i kory można zrobić czerwony barwnik do tkanin.
Owoce można zbierać i suszyć w temperaturze niższej , a potem 50 st. C. Sproszkowane można dodawać do pieczenia chleba i placków. Koniecznie muszę spróbować. Z owoców robię kompot – głóg, owoce dzikiej róży, gruszki, śliwki czy co tam wpadnie, kilka goździków – zalewam wodą i gotuję. Ja nie słodzę ale można. na surowo owoców nie powinno się jeść.

Na uczulenia – 2-3 łyżki suszonych rozdrobnionych owoców zalać na noc chłodną wodą. Rano wodę odlewa się (nie wylewa!), owoce zagotowuje z małą ilością wody, miesza z odlanym płynem i pije kilka razy w ciągu dnia.

Nalewka - zdrowotnościowa oczywiście – rozgniecione owoce zalać spirytusem (1:2) i zostawić na 15 dni. 40 kropli na kieliszek wody 3 razy dziennie przed jedzeniem.

Zupa – owoce trzeba rozgotować z miękką częścią bułki, przetrzeć przez sito, dodać wina, cukru, cynamonu i zagotować. Nie próbowałam jeszcze ale spróbuję.

Konfitura z owoców głogu - Pół kilograma owoców pozbawić pestek, zalać wrzątkiem i gotować do miękkości. Później rozetrzeć owoce za pomocą tłuczka do mięsa lub blendera, dodać cukier (ok. pół kilograma) i doprowadzić do wrzenia, mieszając do czasu rozpuszczenia się cukru. Gotować przez 10 minut, a później odstawić owoce z syropem na noc. Kolejnego dnia znów doprowadzić do wrzenia i gotować do czasu zeszklenia owoców. Gorącą konfiturę przełożyć do wyparzonych słoików i zakręcić. Źródło - http://zdrowie.wp.pl/…/art223,niezwykle-wlasciwosci-glogu.h…
 
Herbatka z owoców głogu - do szklanki wsypać 2 łyżeczki zmiażdżonych owoców, zalać wrzątkiem, przykryć i odstawić na 20 minut. Pić małymi łyczkami dwa razy dziennie.

A tu kilka przepisów na nalewki, które znalazłam. Nie wiem, skąd wezmę tyle spirytusu żeby je wszystkie wypróbować.
http://szczyptasmaq.blogspot.com/…/nalewka-z-gogu-korzenno-…
http://twojenalewki.blogspot.com/…/nalewka-z-gogu-dobra-na-…
http://mojenalewki.blox.pl/…/Nalewka-z-glogu-czyli-glogowa.…
http://zielonystolik.blogspot.com/…/nalewka-z-owocow-gogu.h…

Korzystałam z książek: D. Tyszyńska-Kownacka, T. Starek „Zioła w polskim domu”, W. Olechowicz-Stępień, E. Lamer-Zarawska „Rośliny lecznicze stosowane u dzieci”


fot. Kinga Kłosińska

sobota, 21 lutego 2015

O glanach, demonach i pomarańczach

Kilka lat temu bywałam u dentysty, którego uwielbiałam z wzajemnością.  Pan Krzyś - facet o wyglądzie drwala - znosił mi katalogi mody. Ja targałam do gabinetu kilogramy pomarańczy, które wcinaliśmy tocząc długie dyskusje o modzie, piosenkach Cohena i angielskiej gramatyce, której był pasjonatem. Podręczniki do angielskiego pochłaniał z taką samą ciekawością jak ja historie podróżnicze. I zdarzyło się nam kiedyś że, ku mojemu oburzeniu, musiałam usunąć stały ząb, który z Bogu tylko znanych przyczyn przestał mieścić się w szczęce. Niepocieszona usiadłam na fotelu. I wtedy on, dentysta-uzdrowiciel dusz powiedział: "A teraz upchnij w ten ząb cały brud, wszystkie demony i traumy, całe zło i najgorsze wspomnienia". I tak sobie siedzieliśmy w tym gabinecie pachnącym pomarańczami. On wyrywał, a ja upychałam. Było dobrze.
Pan Krzyś wyjechał do Anglii. Pewnie jest tam szczęśliwy mogąc w realu testować gramatyczne formuły.

 
fot. Kinga Kłosińska
A ja zostałam. I żyję sobie jak umiem. Górka, dołek - zwyczajnie tak. Dziś dołek - dzień nieszczęść samych. Projekt ulotki, co ją wymyślałam -  jak reklama syropu na kaszel. Spotkanie, którego nie było, bo nikt mi nie powiedział, że 8a to może być też 8a rano, a nie 20a.  I fryzjer jeszcze. Nie lubię, ale poszłam i postanowiłam, nauczona przez Krzysia dentystę, wszystkie nieszczęścia ostatnich tygodni upchnąć w te włosy, co spadały spod ostrza nożyczek. Upycham, upycham, mruczę pod nosem, zaklinam.  Niepostrzeżenie - jak oni, fryzjerzy magicy to robią -  fryzura przybiera kształt przerośniętego afro. Łzy wściekłości mieszam z wielkim kroplami lakieru. Jasna cholera - przecież cały czas patrzyłam?! Marząc o czapce upycham fryzurę w drzwi tramwaju podważając sens istnienia własny, galaktyki całej i wątpiąc w istnienie Boga, który tak mnie dziś załatwił. Siadam. I wtedy zaczyna się dziać. Ktoś wycina orła zahaczywszy o moją nogę. "O, pani  taka w glanach, nie w szpileczkach. Pięknie tak" - słyszę. "Jeszcze to" - myślę i się napuszam. "A my to z Grochowa chłopaki. A pani?" roześmiani od ucha do ucha, gęby szczere. I gadamy. Spływy górskimi rzekami i podróż przez Europę, Dub FX i Garbarek, loop station i saksofon tenorowy, ludzie samotni tacy, "niech pani patrzy, jak zombi, do środka tacy wszyscy". Dwa anioły w adidasach. Tramwaj sunie. Wraca uśmiech. Co tam afro. Demony zostały w końcówkach.

piątek, 20 lutego 2015

Alien w mieście

Dwa dni w Warszawie. Moje ego wyje i postękuje. „Taaa… zobacz masz smugę na twarzy. Nie, nie moja kochana, to nie tusz to sadza”. Nerwowo ścieram rękawiczką czarna kreskę. Biznesy, butiki, zapach dymu, naszyjniki… w autobusie histerycznie wyskubuję źdźbła trawy ze swetra. Pachnie dymem… matko słodka, to ja pachnę.  Sephora,  Mugler, lustro jakieś - lepiej, gorzej chyba razem wszystko. Spotkanie, rozmowa, palce chowam pod serwetą. Czarny lakier do paznokci - ryczy ego - kup czarny lakier, nie będzie widać, że w kominku palisz kretynko. Rany boskie, co ja tu robię? „No i pięknie - gada w głowie – minął miesiąc a ty zamieniłaś się w wiejską babę. Chustka na głowie i ten kretyński zwyczaj wychodzenia przed dom w skarpetach. Jak siódme dziecko stróża”. Wracam wykończona. Pachnę Alienem jak perfumeria na tle zamglonego jeziora. Łotry biegną przez łąkę żeby się przytulić. Dom.


Józefów k. Otwocka, fot. Kinga Kłosińska

czwartek, 19 lutego 2015

O pokrzywach

Dziś będzie post o POKRZYWACH . Część przemarzła ale u mnie na gwoździach wbitych w kuchenne półki suszą się pękami. Można jeszcze zebrać i ususzyć korzenie. Jeśli ktoś ma ochotę na herbatę – wpadajcie. Jest naprawdę rośliną o wielkiej mocy.
Po pierwsze, co uważam za bardzo ważne, tkaniny sporządzone z jej włókien mają odstraszać demony. W przeddzień św. Jana wieszano w tym samym celu pęki pokrzywy przy wejściu do chat. Używano jej też jako, tak właśnie – warzywa.
Najcudowniejsze jest to, ze pokrzywa stworzyła jakąś dziwna symbiozę z ludźmi i rośnie głównie tam, gdzie mieszkają ludzie. Miłe takie. Uwielbia miejsca napromieniowane, świetnie rośnie na skrzyżowaniach żył wodnych. Nie będę pisać jak pokrzywa wygląda, bo każdy wie. Teoretycznie zbiera się ją w maju, wtedy też najlepiej wyciskać z niej sok i suszyć jako zapasy zimowe. Ja zbieram do tej pory ale tylko górne liście z niekwitnących roślin. Zbiera się całe rośliny, suszy rozłożone na płasko lub w pękach, a następnie oddziela liście od zabrudzeń i łodyg. Do bezpośredniego używania najlepiej zrywać górne, młode liście. Trzeba przelać je mocno ciepłą wodą i jeść jako dodatek do surówek lub fałszywy szpinak. Surowcem leczniczym są także korzenie rośliny. Zbiera się je jesienią lub wczesna wiosną , oczyszcza, suszy w przewiewie w temp. ok. 40 stopni. Pokrzywa zawiera chlorofil, mnóstwo witamin, w tym np. 2,5 raza więcej wit. C niż cytryna., B2, K, prowitaminę A oraz wiele składników mineralnych, m. In. żelazo, potas, wapń, miedź, bor, mangan oraz kwas mrówkowy. Jest prawdziwa bombą zdrowia dla dzieci i dorosłych z awitaminozą, wyczerpanych, zmęczonych. Rewelacyjna przy wiosennym przesileniu. Poza tym pokrzywa czyści krew, reguluje wydalanie szkodliwych produktów przemiany materii. Ma działanie krwiotwórcze, lekko moczopędne, przeciwzapalne, odkażające, obniża poziom cukru we krwi. Pomaga przy chorobach skóry, np. trądziku. Przy chorobach reumatycznych można robić sobie pokrzywowe okłady. Przepłukanie liści mocno ciepłą wodą powoduje, ze pokrzywa „łagodnieje’. Pokrzywa jest tez środkiem mlekopędnym dla karmiących matek. 



fot. Kinga Kłosinska

W kuchni:
Herbata – najprostsza na świecie. Zaparzyć suszoną pokrzywę w czajniczku. Ja dodaje czasem trochę mięty.
Fałszywy szpinak – młode liście zalać wrzącą wodą, gotować 2-3 min, odlać, posiekać i usmażyć z jajkiem jak jajecznice. Doprawić sola, pieprzem. Ja czasem robię bez jajka za to z dużą ilością czosnku
Omlet – 3 jaja, 50 dkg młodych liści pokrzywy, oliwa, czosnek, sól. Liście pokrzywy sparzyć i drobno posiekać. Jajka rozmieszać z łyżką mleka, przyprawami, dodać pokrzywę, rozgnieciony czosnek i smażyć z obu stron.
Miód pokrzywowy – 1 kg świeżych liści przepuścić przez maszynkę, dodać 3 szklanki wody, zagotować i przecedzić.. Po ostudzeniu dodać 0,5 kg miodu, uzupełnić wodą do objętości 1 litra i rozlać do butelek. Świetne na zimę dla dzieci, które cierpią często na infekcje górnych dróg oddechowych.
W leczeniu:
Przy nieżytach dróg oddechowych – napar z liści (1 łyżka suszonych liści na szklankę wrzątku). Pić 2-3 razy dziennie po pól szklanki. Młode liście wygotowane w miodzie i winie pomagają w leczeniu astmy.
Przy bólach reumatycznych – pomaga herbatka z suszonych liści lub nalewka (2 części liści na 2 części spirytusu. Odstawić. Po tygodniu można wcierać w bolące miejsca).
Przy zbyt obfitych miesiączkach można pić napar ze świeżych liści lub sok.
Łupież i wypryski skórne zahamuje odwar z ziela zakwaszony octem. Świetnie wpływa na włosy jako preparat do nacierania nalewka z korzeni (2 łyżki korzeni na szklankę wódki, pozostawić na 6-8 dni)) lub wyciąg z liści (1 część pokrojonych liści, 3 części spirytusu, pozostawić na słońcu na 15 dni, przefiltrować i zlać do ciemnej butelki). Do nacierania głowy używać 3 łyżek płynu na szklankę wody.
Korzeń:
Do płukania gardła, na stłuczenia, schorzenia skóry, ropnie a także do leczniczych kąpieli można używać odwaru z korzeni (2 łyżki na szklankę wody). Korzeń ma silniejsze działanie niż liść. W lecznictwie ludowym nalewki spirytusowej z korzenia używa się w chorobach nowotworowych.
A jak sobie posadzicie pokrzywę w ogródku to będziecie mieć ładniejsze pomidory, dynię, rzodkiewkę czy fasolę. Ale to już w przyszłym roku.

Korzystałam z książek: W. Olechnowicz Stępień, E. Lamer Zarawska "Rosliny lecznicze stosowane u dzieci", E. Kuźniewski, J. Augustyn Puziewicz "Przewodnik ziołolecznictwa ludowego" D. Tyszyńska Kownacka, T. Starek "Zioła w polskim domu"

środa, 18 lutego 2015

Rok Drewnianej Kozy

Jutro, od 7.48 startuje Chiński Nowy Rok. Będzie to rok Drewnianej Kozy zwanej Yi Wei. Tak sobie poszperałam w internecie i reasumując wygląda  na to, że będzie dosyć skomplikowanie, bo żywioły tego roku to Drzewo i Ziemia, które pozostają ze sobą w tzw. cyklu niszczącym. Astrologowie mówią o trzęsieniach ziemi, pożarach, obsunięciach ziemi i huraganach. Ma to także być suchy rok. Taka natura. Ale za to ma być dobrze dla tych, którzy zamierzają wstępować w małżeńskie związki, dla biznesmenów i artystów. Ogólnie dobra passa dla kreacji i nietypowych rozwiązań. I tego z całego serca Wam i sobie życzę.
A, że tym, co ma nas prowadzić i sprzyjać jest sutra serca więc niech nam pomaga mądrze rozwijać skrzydła.

http://mahajana.net/teksty/sutra_serca


Józefów k. Otwocka, fot. Kinga Kłosińska

wtorek, 17 lutego 2015

O tym jak się wychodzi


Kolejna noc pełna niepokoju. Lęki, widma przeszłości, widma przyszłości. Pies obrażony za moje miotanie się po łóżku ostentacyjnie wyniósł się z pokoju. Docieram do bólu, źródła cierpienia. Nie chcę być już ofiarą. Ofiarą charakteru mojej mamy, ofiarą okoliczności. Poranek budzi mnie wymiętą i zapuchniętą od płaczu. Podobno jak się jest w procesie nie ma szans, żeby dobrze wyglądać. Idę na spacer. Wiatr wywiewa myśli. Czuję wdzięczność za istnienie, za istnienie na tej właśnie planecie. Oglądam z ciekawością szare, bezlistne drzewa, błotnistą ścieżkę. Twarz i włosy wystawiam na porywisty wiatr. W niebie błękitne dziury. Dziękuję, że tu jestem, ze tu a nie na jakiejś pustynno-skalistej planecie w innej galaktyce. Jakim cudem jest Ziemia. Dziękuję za to, ze jestem bez pracy, „uwięziona” w rodzinnym  domu, bez pieniędzy, bez ludzi wokół, z tymi wszystkimi dziwacznymi związkami i fuchami, żeby przetrwać. Trudna i wyboista droga do siebie. Ale droga. Ale do siebie. Michał napisał w „I” – „Trzeba wiele przejść, żeby dojść do siebie”. W domu z zachwytem otwieram okno i wpatruję się w śnieżną zadymkę. Bez ściemy. Przypominam sobie ciekawość, mnie - dzieciaka, który z bezgraniczną cierpliwością, godzinami wpatrywał się w ścieżki mrówek wędrujących dolinami kory na starym klonie. Bez sensu na pozór, bez myślenia, bez oczekiwania, ze to po coś, ze coś z tego wyniknie. Na tym polega życie myślę. Dawno temu straciłam marzenia. Każda, najmniejsza próba kończyła się poruszeniem umysłu – no tak, ale co z tego będziesz miała, z czego będziesz żyła jak wyjedziesz do Indonezji, albo będziesz malować obrazki do szuflady. Odpuszczam choć samej mnie wydaje się to niemożliwe. Jestem samotna, bez kasy, bez pracy, bo pewnie tak ma być żebym zrozumiała, dosięgnęła rdzenia zniechęcenia i strachu. I, co dziwne, zaczynam czuć się szczęśliwa. Bez tego siedziałabym pewnie w wygodnym ciepełku cały czas myśląc, że za rogiem jest coś znacznie fajniejszego. Nie wiem czy jest. Pewnie tak więc ruszyłam tyłek i doszłam do zera.  Poczuć miłość do świata, do ludzi, do rodziny, do wszystkich naszych uwikłań, lęków, które prowadzą nas do przestrzeni. Wielkiej,  pustej przestrzeni, która czeka na zapełnienie Miłością, szczęściem, bogiem, nadzieją czy co kto tam potrzebuje. Cholera, nie lubię sama takich nawiedzonych opowieści ale dziś po prostu muszę. Ktoś na FB wrzucił wróżbę – 20 strona 15 zdanie książki leżącej najbliżej ciebie to zapowiedź na przyszły rok. W pierwszej książce 20a strona to czysta, biała kartka. W drugiej jest 14 zdań. To jak znak, nie zapowiedź nieistnienia. Raczej jak wyzwanie – teraz wszystko w moich rękach. To, czym zapełnię tą kartkę zależy ode mnie. Dostałam możliwość wyboru. Albo siedzieć tu i czuć się jak w więzieniu albo zmienić nastawienie i poczuć wdzięczność za istnienie.

Wracając ze spaceru spotykam Przemka, od lat niewidzianego brata koleżanki ze szkoły. Patrzy mi w oczy i rozmawiamy. Rzadko ludzie patrzą w oczy. Sama nieczęsto na to się zdobywam, stłamszona wstydem, własnymi ocenami i poczuciem niezasługiwania. Cudowna, szczera i ciepła rozmowa pod sklepem. Noś czapkę, Kinga, prosi na koniec, uważaj na siebie. I to jest cudownie szczere. I wreszcie zacznę nosić czapkę. Może to głupie ale mam nadzieję, że wiecie o co chodzi. Spotkałam anioła. I wierzę, że spotkałam go, bo właśnie odpuściłam. Zaufałam, odsłoniłam brzuch i przestałam szarpać życie. Nie muszę niczego wymyślać, a już najbardziej siebie samej, kombinować i próbować wyrwać coś od życia. To nie jest pole walki. Właśnie dostaję to czego potrzebuję. Czasem trudno to zauważyć.



Z serii Bogowie, Kinga Kłosińska