sobota, 21 lutego 2015

O glanach, demonach i pomarańczach

Kilka lat temu bywałam u dentysty, którego uwielbiałam z wzajemnością.  Pan Krzyś - facet o wyglądzie drwala - znosił mi katalogi mody. Ja targałam do gabinetu kilogramy pomarańczy, które wcinaliśmy tocząc długie dyskusje o modzie, piosenkach Cohena i angielskiej gramatyce, której był pasjonatem. Podręczniki do angielskiego pochłaniał z taką samą ciekawością jak ja historie podróżnicze. I zdarzyło się nam kiedyś że, ku mojemu oburzeniu, musiałam usunąć stały ząb, który z Bogu tylko znanych przyczyn przestał mieścić się w szczęce. Niepocieszona usiadłam na fotelu. I wtedy on, dentysta-uzdrowiciel dusz powiedział: "A teraz upchnij w ten ząb cały brud, wszystkie demony i traumy, całe zło i najgorsze wspomnienia". I tak sobie siedzieliśmy w tym gabinecie pachnącym pomarańczami. On wyrywał, a ja upychałam. Było dobrze.
Pan Krzyś wyjechał do Anglii. Pewnie jest tam szczęśliwy mogąc w realu testować gramatyczne formuły.

 
fot. Kinga Kłosińska
A ja zostałam. I żyję sobie jak umiem. Górka, dołek - zwyczajnie tak. Dziś dołek - dzień nieszczęść samych. Projekt ulotki, co ją wymyślałam -  jak reklama syropu na kaszel. Spotkanie, którego nie było, bo nikt mi nie powiedział, że 8a to może być też 8a rano, a nie 20a.  I fryzjer jeszcze. Nie lubię, ale poszłam i postanowiłam, nauczona przez Krzysia dentystę, wszystkie nieszczęścia ostatnich tygodni upchnąć w te włosy, co spadały spod ostrza nożyczek. Upycham, upycham, mruczę pod nosem, zaklinam.  Niepostrzeżenie - jak oni, fryzjerzy magicy to robią -  fryzura przybiera kształt przerośniętego afro. Łzy wściekłości mieszam z wielkim kroplami lakieru. Jasna cholera - przecież cały czas patrzyłam?! Marząc o czapce upycham fryzurę w drzwi tramwaju podważając sens istnienia własny, galaktyki całej i wątpiąc w istnienie Boga, który tak mnie dziś załatwił. Siadam. I wtedy zaczyna się dziać. Ktoś wycina orła zahaczywszy o moją nogę. "O, pani  taka w glanach, nie w szpileczkach. Pięknie tak" - słyszę. "Jeszcze to" - myślę i się napuszam. "A my to z Grochowa chłopaki. A pani?" roześmiani od ucha do ucha, gęby szczere. I gadamy. Spływy górskimi rzekami i podróż przez Europę, Dub FX i Garbarek, loop station i saksofon tenorowy, ludzie samotni tacy, "niech pani patrzy, jak zombi, do środka tacy wszyscy". Dwa anioły w adidasach. Tramwaj sunie. Wraca uśmiech. Co tam afro. Demony zostały w końcówkach.

2 komentarze:

  1. A potem zadzwoniłaś do mnie i uśmiałyśmy się do łez ...udało się upchnąć gdzieś te ...żale ...włosy ... :)
    I moje urodziny u Ciebie ...kwiaty...herbata ...ciasto od Mamy ...masaż ...herbata ...ciasto ...i dwa futrzaki radośnie merdające ogonkami ...i Baltazar na kolanach ...i było cudnie <3 :* ...Kinguś ...Dzięki za ten dzień :* <3 ... i ja Gosia, której udało się upchnąć wszystko co było ...nie tak ...

    OdpowiedzUsuń