niedziela, 17 maja 2015
Wizyta
Pierwszy rozdział niech na razie będzie tajemnicą. W każdym razie wiewiórki trafiły do domu wróżek. A ten rozdział powstał hmmm... trochę na bazie przeżyć a trochę z poruszenia dzisiejszą wiadomością, że w tym roku modnym komunijnym prezentem dla dzieci są koniki i kucyki zabierane z rzeźni. Dzieci, jak się okazuje (taka tam wypowiedź dziewczynki w telewizorze) niekoniecznie lubią koniki, bo koniki śmierdzą i nie chcą robić tego, co dzieci chcą żeby robiły. Więc koniki z powrotem trafiają do rzeźni. Miałam tego rozdziału na razie nie publikować ale wydał mi się ważny. No cóż, na wet na blogu nie zawsze jest kolorowo i dlatego dziś bezzdjęciowo. Ze smutku i wkurzenia.
Ps. Na Szyszkowym Wzgórzu wróżki, czarownice i magowie przesyłają sobie wiadomości szepcząc słowa do chmurek magicznego pyłu, który potem szybuje w powietrzu aż dotrze do odpowiedniej Osoby. O tym wszystkim informujędokładnie I-ym rozdziale.
"Po kilku dniach życie zaczęło toczyć się po swojemu. No… może z małą różnicą. Z każdego zakątka Szyszkowego Wzgórza nadlatywały większe i mniejsze chmurki magicznego pyłu w najrozmaitszych kolorach. Pył osiadał na meblach i na podłodze wróżkowego domu. . Migoczącymi chmurami unosił się w powietrzu, wpadł do oczu albo nosa i wróżki nieustannie kichały. Wkrótce było go tak dużo, że w końcu zaczęły wsypywać go do słoików po sosnowej marmoladzie i szczelnie zamykać.
Wszyscy natychmiast chcieli odwiedzić maleństwa i pokazać je swoim dzieciom i dzieciom znajomych. Przyjeżdżali z tabliczkami do rysowania aby potem pokazywać swoje podobizny z wiewiórkami na spotkaniach czarownic i w zebraniach magów. I nikt nie myślał, że Maks i Balbina są za mali na przyjmowanie gości.Wszyscy chcieli się z nimi bawić. Wiewiórki z Szyszkowego Wzgórza mieszkały bowiem wysoko na sosnach i rzadko można było poznać je osobiście o ile ktoś nie umiał wspinać się na drzewa. Wtedy zresztą też były zbyt zajęte swoimi bardzo ważnymi wiewiórczymi sprawami aby wdawać się w rozmowy z dziwnie wyglądającymi Osobami.
Dom powoli zapełniał się gośćmi. Przyjeżdżały czarownice, których wróżki nie widziały od czasów magicznej szkoły z całymi tabunami małych wróżątek, które wrzeszcząc – Łap, łap – próbowały dogonić przerażone stworzonka albo nakarmić je słodkimi dropsami z prawoślazu od których wiewiórki bolały potem brzuszki.
Czasami do wróżkowego domu przyjeżdżali też magowie i czarodzieje, którzy pojawiali się nagle, przynosili wiewiórkom główki dzikiej sałaty rosnącej na polanie przed domem (czy widział ktoś kiedyś wiewiórkę jedząca sałatę?), a potem rozsiadali się wygodnie na wróżkowych fotelach opowiadając bardziej sobie niż wróżkom o swoich czarodziejskich zwycięskich pojedynkach, nowych płaszczach przysłanych zza wielkiego jeziora i perspektywach zajęcia głównych miejsc w Wielkiej Radzie Magów.
- Maks, kto to jest? - pytała wtedy Balbina chowając się głębiej w tęczowy szalik.
- Nie wiem. Dziwnie pachnie, nie lasem. A masz….
- Oj, tak, tak, wiewióreczka, śliczna tiu, tiu, tiu – zachwycali się magowie. – Ajjj, nie gryź dzikie stworzenie! A co tam w tym słoiczku masz, moja droga, czyżby powidła z bzu? Cudownie. A zrobisz mi do nich żołędziowa herbatkę? – zwracali się do pobladłych wróżek.
Maks i Balbina nie lubili wizyt. Lubili tylko kiedy przychodził mały synek zaprzyjaźnionej czarownicy. Siadał koło ich koszyków i śpiewał im cicho piosenki. Albo delikatnie drapał za uszami.
Czasem wieczorem, kiedy wróżki zmęczone spały zawinięte w puchowe pierzyny, a wiewiórki zwijały się w maleńkie kłębuszki na półce za Księgą Pełną Zaklęć, przychodził ktoś i na progu zostawiał paczuszkę zielonych szyszek. Wróżki uśmiechały się wtedy pod nosami i cicho szeptały w chmurę złotego pyłu, który unosił się potem wysoko i niknął na tle nieba, na którym pasły się stada małych, białych baranków. Kiedy indziej na parapecie okna pojawiał się liść pełen znaczków, które umiały czytać tylko wróżki.
- Patrz, patrz - wołały wtedy jedna do drugiej -To od wróżki z Lawendowej Doliny. Pyta czy może potrzeba nam suszonej morwy, bo ma pełną piwnicę zeszłorocznych zapasów? Zadowolone siadały na progu domu i pozwalały maluchom skakać i bawić się w chowanego w falbankach swoich długich spódnic utkanych z księżycowej przędzy."
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bardzo...bardzo...bardzo :-D
OdpowiedzUsuń