sobota, 16 maja 2015

Szyszka

Jest taka cecha w Maksiu, która doprowadza mnie do czarnej rozpaczy. Max PATRZY. Patrzy oczami.
Zupełnie nie jest istotne co wtedy robię. Mogę medytować, grać na bębnie albo pisać kolejny tekst o życiu rozkosznych wiewiórek. Max PATRZY.  Czuję wtedy jak ogarnia mnie fala poczucia winy.

- Maksiu, może jestem za głośno? Słoneczko ty moje, obudziłam cię?

PATRZY.

- A może mamusia da ci orzeszka? Albo pesteczkę słoneczniczka??

PATRZY.

- Maksiczku, a może chcesz wyjść z klateczki, pobiegac sobie troszeczkę, coooo?
PATRZY….

Kurczę  się targana mrocznymi emocjami. Jedyne co mogę zrobić, to rzucić się biegiem do ogrodu. Nieważne: leje, burza z gradem, zaspy śniegu w maju. Muszę znaleźć szyszkę. Natychmiast muszę znaleźć szyszkę!
Miotam się z obłędem  w oczach, przeszukuję zarośnięte ścieżki, grzebię w trawie. Jest! Piękna, idealnie symetryczna, zszarzała lekko od zeszłego roku.
Szyszka, gdybyście nie wiedzieli, to centrum Wszechświata. Wokół niej krążą galaktyki i czarne dziury, ziemia wsparta na kilku laskowych orzechach i równe ósemki jabłek. Jest końcem i początkiem. Jest taka teoria, że być może była właśnie  t y m  słowem.
Przestał.  Przymknął  oczy i uważnie żuje szyszkę. Kolejny raz udało się uniknąć katastrofy. Mogę normalnie oddychać, serce bije wolniej.

Czasem Maksiowi zdarza się przez pomyłkę usiąść na szyszce. Wtedy z piskiem podskakuje do góry i ćwierka na nią z niechęcią. Ale to bardzo rzadkie przypadki.

A teraz muszę wyjść do ogrodu. Wiecie. Maksio PATRZY!

Ps. Tyle - z wdzięczności dla Mistrza, który nie raz ratował mnie w trudnych momentach serwując śmiech do łez.