Jest taka cecha w Maksiu, która doprowadza mnie do
czarnej rozpaczy. Max PATRZY. Patrzy oczami.
Zupełnie nie jest istotne co wtedy
robię. Mogę medytować, grać na bębnie albo pisać kolejny tekst o życiu
rozkosznych wiewiórek. Max PATRZY. Czuję
wtedy jak ogarnia mnie fala poczucia winy.
- Maksiu, może jestem za głośno? Słoneczko ty moje,
obudziłam cię?
PATRZY.
- A może mamusia da ci orzeszka? Albo pesteczkę
słoneczniczka??
PATRZY.
- Maksiczku, a może chcesz wyjść z klateczki, pobiegac
sobie troszeczkę, coooo?
PATRZY….
Kurczę się targana
mrocznymi emocjami. Jedyne co mogę zrobić, to rzucić się biegiem do ogrodu. Nieważne:
leje, burza z gradem, zaspy śniegu w maju. Muszę znaleźć szyszkę. Natychmiast
muszę znaleźć szyszkę!
Miotam się z obłędem
w oczach, przeszukuję zarośnięte ścieżki, grzebię w trawie. Jest!
Piękna, idealnie symetryczna, zszarzała lekko od zeszłego roku.
Szyszka, gdybyście nie wiedzieli, to centrum Wszechświata.
Wokół niej krążą galaktyki i czarne dziury, ziemia wsparta na kilku laskowych
orzechach i równe ósemki jabłek. Jest końcem i początkiem. Jest taka teoria, że
być może była właśnie t y m słowem.
Przestał.
Przymknął oczy i uważnie żuje
szyszkę. Kolejny raz udało się uniknąć katastrofy. Mogę normalnie oddychać,
serce bije wolniej.
Czasem Maksiowi zdarza się przez pomyłkę usiąść na
szyszce. Wtedy z piskiem podskakuje do góry i ćwierka na nią z niechęcią. Ale
to bardzo rzadkie przypadki.
A teraz muszę wyjść do ogrodu. Wiecie. Maksio PATRZY!
Ps. Tyle - z wdzięczności dla Mistrza, który nie raz
ratował mnie w trudnych momentach serwując śmiech do łez.